numer
48
Czas podawany jest jako:
- cp (czas polski);
- ci (czas iracki).
Taka jedna wyprawa (5)
08.08.2005 ok 14:00ci (poniedziałek)
Pojawia się uśmiechnięty od ucha do ucha Adid i w drzwiach pyta mnie How are You my electronics master? Jednak, kiedy zobaczył moją minę, szybciutko pobiegł do Pana Jerzego, zrozumiał że wcale nie chce usłyszeć mojej odpowiedzi. Spóźnił się tylko pięć godzin. Pytał czy jesteśmy głodni, i co chcemy robić. Krótko mówiąc kolejny dzień bez jakichkolwiek konkretnych wieści czy ustaleń. Powiedział tylko, że nie może nic załatwić, bo jest zła pogoda i lotnisko jest zamknięte. Swoją drogą to zastanawiające, że jak samoloty nie mogą lądować z powodu pogody to nikogo nie ma na lotnisku. Przecież celnicy mają odprawić nasz sprzęt a nie piloci. Pan Jerzy dzwoni do Warszawy i przedstawia sytuację. Czekając na odpowiedź lub kontakt od naszych "pułkowników", idziemy z Adidem do miejsca, którego nie potrafię nazwać, ale dają tam jeść. Powietrze na zewnątrz jest tak gęste, że dostajemy specjalne chustki do zasłaniania nosa i ust. Jestem zaniepokojony, bo nikt z Polski się nie odzywa. Usiłuje wymusić na Adidzie, aby zabrał mnie do miejsca gdzie mogę kupić kartę do telefonu, bo moja nie działa. Obiecuje mi to od wczoraj. Dostaje zapewnienie, że po jedzeniu pójdziemy, bo to niedaleko.
Weszliśmy do wielkiego namiotu z czymś na kształt baru w środku. Najpierw rzuca się w oczy wszechobecny brud, piach, na podłodze błoto z niedopałków i popiołu, resztek jedzenia i wody skraplającej się w klimatyzatorach. Jest tam jakieś dwadzieścia stolików na dziesięć osób każdy. Przy suficie na prowizorycznej konstrukcji z rurek, wiszą miotające się na wszystkie strony, wentylatory. Przy kilku stolikach siedzą Irakijczycy w brudnych tetrowych togach. Adid się wita i wskazuje nam stolik w końcu namiotu. Kierujemy się w jego kierunku, wyprzedza nas młody mężczyzna (ubrany po europejsku), który szybkimi, sprawnymi i skutecznymi ruchami wyciera dokładnie stolik i krzesła. Uwija się tak, że właściwie niczego nie sprząta.
Jedzenie wcale nam nie wchodzi. Niby byłem bardzo głodny, ale jak zacząłem próbować tego, co nam podano to wszystko mi przeszło. Jarkowi z resztą też. Jedynie Pan Jerzy zjadł wszystko. Adid zamówił sobie sziszę. Młody mężczyzna przyniósł ją wraz z zapakowanym w folie jednorazowym ustnikiem. W czasie, kiedy Adid walczył z rozerwaniem torebki, mężczyzna tak samo sprawnie rozpalił sziszę. Adid pali, ale się nie zaciąga, wytłumaczył mi po cichu, że boli go ząb i tak sobie radzi. Tu w czasie wojny nie ma opieki medycznej. We własnym kraju nie może iść do lekarza.
Po posiłku, którego praktycznie nie zjedliśmy poszliśmy do sklepu z telefonami, niestety nie mieli tam starterów. Po drodze widziałem różne sklepy z artykułami spożywczymi, wyglądały strasznie, wszędzie nie wywożone śmieci i ogólny bałagan. Rzucają się w oczy samochody bez rejestracji. Okazuje się, że nie funkcjonuje jeszcze jakikolwiek system rejestracji samochodów, więc jeździ, kto chce i czym chce. Razem z Jarkiem zauważyliśmy tą samą ciekawą rzecz. Otóż tutaj słońce świeci na niebiesko. Kiedy odbija się w szybie to wygląda jakby to było odbicie neonowej latarni ulicznej. Nawet, kiedy spojrzy się w niebo, słońce ma niebieski odcień. Jak by to był łuk spawarki. To z powodu pyłu zawieszonego w powietrzu. Karty do telefonu nie mam i wracamy do mieszkania.
08.08.2005 ok 15:30ci (poniedziałek)
Siedimy z Adidem w domu. Pan Jerzy ustalił, że ma do nas przyjechać jutro nasza ostatnia nadzieja, Hamid. Nagle dzwoni telefon Adida. Jego telefon w ogóle często dzwoni, ale tym razem, kiedy spojrzał na wyświetlacz i przeczytał, kto to, jego mina wyrażała, co najmniej zaniepokojenie. Odebrał, po pierwszych słowach zrozumiałem, że to właśnie Pan Hamid. Rozmawiali chwile a kiedy skończyli, Adid zmienił całkowicie podejście do nas. Powiedział, że zabukuje bilet dla mnie i że zaraz przyniesie kartę, że Pan Hamid za parę minut przyjedzie i on tu zaczeka. Pojawił się rozdźwięk, bo Michał z Warszawy mówił, że będzie u nas jutro. Tłumaczył się też, że nie ma dziś samochodu, bo jest w warsztacie. Zapytał nas czy chcemy kogoś, kto posprząta mieszkanie (wszędzie mamy warstwę pyłu po burzy) i będzie dostarczał nam jedzenie. Powiedział, że ta osoba przyjdzie, chyba, że zaraz zadzwoni i ją odwoła. Zanim się naradziliśmy, rozległ się dzwonek do drzwi i pojawił się ten sam młodzieniec, który wczoraj zostawił u nas broń. Momentalnie zabrał się za sprzątanie. Trzeba było to widzieć. Wyprosił nas bardzo grzecznie z salonu, wyniósł nasze rzeczy do innego pokoju, przyniósł miskę wody i jednym energicznym ruchem wylał ją na podłogę robiąc mini powódź. Potem wziął coś w rodzaju ściągaczki wody, jakiej u nas używają myjący szyby na skrzyżowaniach, tylko większej i osadzonej na kiju od szczotki, i zaczął ściągać wodę przez całe mieszkanie, do łazienki gdzie jest kratka w podłodze. Zrozumiałem, dlaczego podłoga w całym domu wykonana jest z idealnie ułożonych płytek kamiennych i niema progów.
Adid czekał jeszcze na Hamida, ale przyjechał po niego samochód i musiał iść. Dał młodemu człowiekowi, który już wszystko posprzątał i zabrał się za mycie wszystkich naczyń w domu, pieniądze i polecił, aby przyniósł nam co będziemy chcieli.
08.08.2005 ok 17:00ci (poniedziałek)
Przyszedł tajemniczy Hamid z jakimś dziwnym człowiekiem, który nie odezwał się ani słowem. Siedział w fotelu i tylko dziwnie się uśmiechał. Hamid zachowywał się jak typowy polski nowobogacki. Siedział z komórką w ręku i ciągle coś w niej sprawdzał. Oczywiście zapewnił nas, że czuwa nad wszystkim i robi, co może, aby nam pomagać. Przepytał nas jak sprawuje się Adid i czy niczego nam nie brakuje. Powiedział, że jutro rano spotka się w Ministerstwie Obrony z Adidem i jakimiś urzędnikami, aby ustalić szczegóły odebrania sprzętu z lotniska, a potem przyjadą do nas.
08.08.2005 19:10ci (poniedziałek)
Przyjechał Adid z kartą dla mnie i kuponem za dwadzieścia dolarów. Widzę, że Pan Hamid ma spore wpływy. Oddałem mu pieniądze, ale miał opory. Polecił nam abyśmy złożyli zamówienie na kolacje u naszego młodego irackiego opiekuna odpowiednio wcześniej, bo wszystkie miejsca z dobrym jedzeniem zamykają o dwudziestej trzeciej. Siedział jeszcze chwile z nami. Wyciągnął zestaw Darts'ów i rzucali z Jarkiem lotkami na pieniądze. Adid to hazardzista, co chwile chce się o coś zakładać. Pojechał do domu i zostaliśmy sami z naszym opiekunem.
08.08.2005 ok 22:00ci (poniedziałek)
Dostaliśmy zamówionego pieczonego kurczaka. Wreszcie normalne jedzenie! Zjedliśmy po połówce wielkiego kurczaka każdy, chyba w pięć minut. Do tego całkiem dobrą surówkę z pomidorów i ogórków i jak wspólnie stwierdziliśmy, poczuliśmy się jak w domu. Jeszcze po Whiskey z lodem z dziwnych irackich szklanek przypominających nasze musztardówki i można iść spać.
C.D.N.
Napisz swój komentarz