numer
05
Czas podawany jest jako:
- cp (czas polski);
- ci (czas iracki).
Taka jedna wyprawa (4)
07.08.2005 ok 23:00ci (niedziela)
Dojechaliśmy do zielonej strefy w jednym kawałku. Wysiadamy pod jakimś blokiem, jest gorąco i wszędzie śmierdzi rozkładającymi się śmieciami. Pan Jerzy nazwał to chyba najtrafniej "cuchnie jak w chlewie". Wokół mnóstwo zaparkowanych samochodów. Dostrzegam, że żaden nie ma tablic rejestracyjnych. Na pytanie dlaczego tak jest, Adid jakby nigdy nic odpowiada, a gdzie niby mieli by je zarejestrować…
Wchodzimy do obdartej klatki schodowej, kręcą się tam jakieś dzieci, panuje półmrok, w rogu tli się przydrutowana prowizorycznie żarówka. Przyglądam się bardziej i widzę, że cała instalacja elektryczna wygląda jak jeden wielki pająk. Czekamy na windę, otwierają się drzwi, wysiada mały chłopiec (może miał 8 lat) i starszy mężczyzna. Cała winda wyładowana jest domowymi sprzętami. Mały targa wielką butlę z gazem i razem z mężczyzną (chyba jego ojcem) wynoszą z windy nawet lodówkę. Wsiadamy i jedziemy na piąte piętro, oczywiście w totalnych ciemnościach, bo w windzie światło nie działa. Na górze są dwa mieszkania z drzwiami naprzeciwko siebie. Nie mają zamków tylko ogromne zasuwy i prowizoryczne kraty. Adid otwiera szereg kłódek i ściąga łańcuch zawinięty na klamkach drzwi. Weszliśmy do środka, mieszkanie ogromne, chyba z 200 metrów, wokół totalny bałagan. Niewiele mebli, w większości pokoi tylko łóżko i nic więcej. W głównym pokoju telewizor, magazynki od kałasznikowów i drewniany bar a obok kilka pudełek Whiskey. Wszystko pokryte żółtawym pyłem. Wszędzie widać, że to było luksusowe mieszkanie tylko ktoś wszystko rozszabrował. Adid pokazuje nam miejsce do spania, otwiera barek gdzie nawet Bailey's jest i mówi, że to wszystko dla nas, bo jemu religia zabrania picia alkoholu. Nikt jednak nie wykazuje entuzjazmu z tego powodu.
Upatrzyłem sobie do spania taki materac na podłodze w jednym z pokoi. Zmieniłem plany, kiedy zobaczyłem ogromnego (Jarek potwierdził 8 - 9 cm bez wąsów) karalucha przechadzającego się po holu.
07-08.2005 23:45ci (niedziela)
Kierowca Adida przyniósł nam prawdziwy kebab z jakiegoś baru. Wcale mi to nie smakowało, pozostałym z resztą też. To chyba efekt zmęczenia.
Adid umówił się z nami na jutro między 8:00 a 9:00 i pojechał. Uruchomiliśmy telewizor w wielkim pokoju z barem. Jest tu sześć wielkich kanap w stylu jakiego nie potrafię nazwać. Na każdej jest po kilka walcowatych poduszek z frędzlami. Ustaliliśmy, że ja z Jarkiem będziemy na nich spali a Pan Jerzy upatrzył sobie jakieś łóżko w pokoju z cieknącym klimatyzatorem, pod który ktoś podstawił stare wiadro. Nasz klimatyzator nie cieknie ale nie działa też za dobrze.
Nagle rozlega się dzwonek do drzwi i wchodzi jakiś młody Irakijczyk. Pan Jerzy z nim rozmawia i informuje nas, że to ktoś znajomy Adida. Gość chodzi po domu i zbiera jakieś rzeczy do plecaka. Nagle otwiera łóżko w pokoju z cieknącym klimatyzatorem i ku mojemu zdziwieniu wyciąga z niego dwie sztuki broni. Rewolwer pakuje od razu za pasek a karabin, wyglądający na raka, zawija w reklamówkę i pyta (tak przetłumaczył Pan Jerzy) czy może go gdzieś tutaj zostawić. Fajnie, mamy broń. Poszedł sobie i wreszcie możemy iść spać.
08.08.2005 ok 7:30ci (poniedziałek)
Obudziłem się i nie pamiętałem żadnego snu. W pokoju jakoś dziwnie gęste powietrze. Patrzę na okno a tam jakby ktoś różową zasłonkę powiesił. Nie mam pod ręka zegarka, więc wstaję i podchodzę do okna a tam po prostu nic. Nie widać nawet końca parapetu. To burza piaskowa, a raczej pyłowa. W powietrzu jest zawiesina z bardzo drobnego i gęstego pyłku, który dostaje się wszędzie, każdą szczelinką. Nasze rzeczy zmieniają kolor na brudno-żółty. Wszyscy się pięknie wyszykowaliśmy i czekamy na Adida. Nie mamy nic na śniadanie, więc morale spada. Niestety nikt się nie pojawia, pewnie przez burze. Idę dalej spać.
08.08.2005 11:00ci (poniedziałek)
Ponowne przebudzenie, nadal nikt się nie zjawia. Pan Jerzy mówi, że nie może się dodzwonić do, Adida bo sieć nie działa. Cała nasza misja stoi pod znakiem zapytania. Okazało się, że nowy rząd Iracki ma jakiś zatarg z naszym i staliśmy się bogu ducha winnymi ofiarami. Tu na miejscu ”B” współpracuje z firmą ”AL.”, ale nikomu nie udało się z nimi skontaktować. Polskie wojsko, które miało się nami zajmować też o nas nie pamięta. Jest jeszcze nadzieja w człowieku, który współpracuje z ”B”, niejakim Hamidzie. Ten człowiek podobno ma rozległe wpływy.
Burza trwa nadal chodź teraz wydaje się jakby wiatr ustał. Jednak pył, który jest w powietrzu, jest tak drobny i lekki, że może opadać nawet kilka dni.
C.D.N.
Napisz swój komentarz